Wyświetlenia: ;)

czwartek, 21 czerwca 2012

Rozdział 3: Kilka kłamstw

   Wciąż jechaliśmy autobusem. Savannah zasnęła na moim ramieniu. Muszę powiedzieć, że wyglądała jak małe dziecko - słodko i niewinnie, ale tak naprawdę była tak silna, że każdy chłopak w szkole się jej bał. Leżała na mnie z takim słodkim wyrazem twarzy. Nie żebym ją kochał, ale... No dobra. Kocham ją, ale jak siostrę. Nic więcej.
   Zbliżaliśmy się do celu. Za jakieś 10 minut powinniśmy powinniśmy wysiąść. Postanowiłem obudzić Savannah. Ooo... Poruszyła się jak niemowlę... Co ja mówię?! Jesteś facet, weź się w garść! Dobra budzę ją. Potrząsnąłem lekko jej ramieniem. Gdy otworzyła oczy była lekko uśmiechnięta.
   - Niedługo wysiadamy. - poinformowałem ją.
   Odskoczyła ode mnie jak oparzona. Wyglądała na nieco speszoną. No tak... Leżała na moim ramieniu, jakbyśmy chodzili. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem?!
   Autobus się zatrzymał. Razem z Savannah wzięliśmy nasze walizki na kółkach i wyszliśmy na zewnątrz.
   Na przystanku czekała na nas jakaś kobieta. Wiedziałem, że stoi tu w naszej sprawie, ponieważ byliśmy na przystanku sami. Ruszyła pewnym krokiem w naszą stronę.
   - Jestem Martha Monroe. - przedstawiła się. - A Wy to pewnie Savannah Scott i Michale Nichols? Milo mi. - podała nam dłoń. Oboje odwzajemniliśmy ten gest.
   - Nam również jest miło. - uśmiechnęła się Savannah.
   Zaczęliśmy iść w stronę pensjonatu. Musieliśmy przejść 200 m.
   - Przyjechaliście tu, aby zwiedzić ten podobno nawiedzony dom?
   - Tak - odpowiedziałem. - Może zna Pani jakieś legendy związane z nim? No bo Pani mieszka tu od jakiegoś czasu...
   - Oczywiście. Zjawa, która zamieszkuje tutejszy dom, była kiedyś czarownicą, podobno ostatnią z tego rodu. Uprawiała magię i mieszała różne wywary. Pewnego razu przyszedł do niej mężczyzna, oskarżając ją o morderstwo.
   - Kogo zabiła?
   - Tego, niestety, nie wiem. W każdym razie wiedźma rzuciła na niego jakieś zaklęcie. Chyba go zamieniła w szczura, ale nie jestem pewna. Gdy mężczyzna został zwierzęciem, wylał jakiś eliksir na czarownicę, przez co zyskała nieśmiertelność i jednocześnie straciła moc.
   - Wierzy w to Pani?
   - Oczywiście, że nie! To tylko jakieś bajeczki dla turystów! A wy?
   - My, szczerze mówiąc, też nie. Obstawialiśmy zupełnie inne rzeczy.
   - Och, to dobrze. Znaczy, że jeszcze macie rozum.
   Savannah i ja parsknęliśmy śmiechem.
   Po około 5 minutach marszu, byliśmy na miejscu. Przed nami stal niewielki, 1-piętrowy budynek. Był ładny, z beżowymi ścianami i czerwonym dachem.
   Powitały nas 3 psy. Szczekały, wyskakiwały na nas i merdały ogonem.
   - Przepraszam was za te ZWIERZĘTA. - rzekła Pani Monroe. Położyła szczególny nacisk na słowo ,,zwierzęta".
   - Nic nie szkodzi. Ja lubię ZWIERZĘTA. - uśmiechnęła się Savannah.
   - Ja też. Zawsze chciałem mieć psa, ale moi rodzice się nie zgodzili.
   - A właśnie, co z waszymi rodzicami? - spytała zaciekawiona kobieta.
   - Mnie pozwolili. To nie pierwszy raz wyjeżdżam sama. Znaczy z Michaelem. - oznajmiła Savannah.
   - Mam 15 lat, więc mogę jeździć gdzie chcę i kiedy chcę. - odpowiedziałem.
   Oboje kłamaliśmy. Na szczęście byliśmy świetnymi aktorami.
   - No, dobrze... Pokażę wam pokój. - powiedziała zmieszana kobieta i zaprosiła nas do środka budynku.